poniedziałek, 25 listopada 2013

Jak wylać dziecko z kąpielą, czyli o wyrzucaniu aut ze śródmieścia

Jak wynika z badania przeprowadzonego na zlecenie "Gazety Wyborczej" blisko połowa zielonogórzan chce ograniczenia ruchu samochodowego w obrębie starówki. Cieszy ten fakt. Jednak druga połowa pewnie już się denerwuje i wysuwa argumenty przeciw takim ograniczeniom. Głównym "wytrychem" w tej dyskusji jest zawsze umierający deptak.
No i tutaj jest klucz, a raczej pies pogrzebany. Aut coraz więcej, bo miasto się rozlewa i jakoś po nim trzeba się poruszać. Wygoda i przyzwyczajenie sprawiły, że najchętniej podjeżdżamy pod sam cel naszej podróży, bo się spieszymy, bo zimno, bo po to ruszyliśmy przecież auto z garażu czy podjazdu, by dojechać na miejsce, a nie jeszcze łazić. A tu zamiast budować parkingi i poszerzać drogi czy też wytyczać nowe, chcą ograniczyć ruch w centrum. To już na pewno do centrum nie pojedziemy tylko załatwimy wszystko, co się da w Focusie. Kłopot w tym, że tam już też coraz mniej wolnych miejsc parkingowych i to nie tylko w sobotnie popołudnie, ale i w poniedziałkowy ranek.
Jak wyjść z tego impasu? Sposoby są dwa, moim zdaniem co najmniej dwa, bo pewnie każdy ma inny pomysł na nasze miasto i każdy jest słuszny.
Albo burzymy kamienice w pobliżu centrum i robimy mega parking (abstrakcja finansowa i formalna, poza tym jak pokazały doświadczenia wielu miast zagranicznych, to tylko rozwiązanie na krótką metę, bo każdy parking się zapełni), albo ograniczamy ruch samochodów. Ale tutaj dobrze wykazać się roztropnością.
Nie jest rozwiązaniem zamykanie ulic i już. Niech sobie kierowcy radzą inaczej, bo my tu teraz tylko pieszych i rowerzystów wpuszczać będziemy. To tylko skłóci przedstawicieli różnych grup społecznych, które mają takie samo, równe prawo do miasta. Rozwiązaniem jest pogodzenie różnych interesów, potrzeb, oczekiwań w korzystaniu z miasta. Niech wymienione ulice (brakuje mi tu jeszcze pl. Pocztowego) są przejezdne dla aut, ale z ograniczeniami prędkości. Już teraz jeździ się tam w miarę wolno i nie trzeba robić ostrych zakrętów czy stawiać ławeczek na środku ulicy. Chodzi o to, by pieszy (a zatem każdy z nas) czuł się bezpiecznie idąc załatwić/kupić/zjeść/pospacerować w centrum miasta.
Nawet niech parkingi tam będą, ale w ścisłym centrum za co najmniej trzykrotną stawkę niż np. na pl. Kolejarza. Jeśli czuję taką potrzebę, to mogę zaparkować, ale to kosztuje. To rozwiązanie sprawdza się w Berlinie, Hamburgu i pewnie wielu innych miastach.
Jeśli coś zmieniać w ulicach, to poszerzać chodniki i pilnować tych, którzy parkują na dziko. Zagospodarować zielenią zapomniane zaułki na Drzewnej, by było przyjemnie tamtędy chodzić, a nie ukradkiem przemykać między szarymi budynkami i ruderami. Wtedy z przyjemnością wręcz przeszłabym nawet tych kilkaset metrów do celu bez konieczności manewrowania na wąskich uliczkach by wreszcie za trzecim objazdem upolować jakieś miejsce parkingowe.
Jakoś nie mogę zrozumieć tych, którzy chcą więcej aut w centrum. Czy rzeczywiście tak przyjemnie im przeciskać się między samochodami, gdy idą kupić chleb w piekarni albo chcą wypić kawę z umówioną koleżanką czy zjeść lancz z klientem?
Reasumując: działania muszą być dwustronne: ograniczenie prędkości i ilości parkujących samochodów na rzecz estetycznej przestrzeni, która będzie wręcz kusiła, by się przejść.
A zielonogórska starówka jest tak mała, że kilkuminutowy spacer wyjdzie tylko na dobre i naszemu zdrowiu, i samopoczuciu, i samej starówce.
[Beata]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz